Moje serce stanęło. Przestało bić kilka sekund temu. Widziałam dokładnie cały obraz śmierci, mojej śmierci. Przyglądałam się z boku całemu zdarzeniu, nie dowierzając, jakim cudem to wszystko się dzieję na moich oczach. Przecież to niemożliwe, że właśnie stałam nad własnym ciałem, leżącym bezwładnie na lekarskim łóźku, naokoło którego biegało kilku lekarzy i pielęgniarka. Dwie, ciągłe linie widniały na monitorze, wskazującym rytm serca,a w moich uszach dźwięczał charakterystyczny, jednostajny dźwięk. Kiedy dostrzegam, jak ratujący mnie lekarz przestaje wykonywać masaż serca i kiwa zrezygnowany głową, zamieram. Do moich uszu docierają jego słowa: " Czas zgonu, dwunasta dwadzieścia pięć." Początkowo nie ma u mnie żadnej chaotycznej reakcji, moje ciało zastyga w bezruchu, a ja analizuję to, co się przed chwilą wydarzyło. Zamykam oczy, po czym później je otwieram z myślą, że to tylko sen i zaraz się z niego obudzę. Niestety, nadal jestem w szpitalnej sali, naprzeciw swojego martwego ciała. Łapię się za głowę i przejeżdzam palcami po długości włosów. Histerycznie zaczynam biegać po pomieszczeniu i usiłuję dać znać, że tutaj jestestem, żyję i wszystko jest w porządku. Niestety, nikt nie słyszy mojego krzyku, połączonego z napadami krztuszącego płaczu. Zaczynam odczuwać panikę. Upadam na kolana z bezradności i odczucia samotności. Fakty dochodzą do mnie w dość szybkim tempie, a ja łącząc je w całość uświadamiam sobie o przegranej z chorobą. Jedynym plusem było to, że nie czuję już bólu, który doskwierał mi przez te wszystkie lata. Umarł razem z moim ciałem. Teraz przypominam sobie słowa mojej babki, Julii, jak opowiadała mi o życiu po śmierci. Kiedy ciało opuszcza dusza, wraz z nią znikają wszystkie choroby towarzyszące nam za życia. Zostają w ciele. Tylko dlaczego nigdy nie wspomniała o uczestnictwie we własnej śmierci? Coś było nie tak. Co się ze mną stało? Zatrzymałam się między światami? Czy właśnie tak wyglądał czyściec? Że dusza błąka się po świecie, widząc wszystko, ale nie może nic zrobić, z nikim porozmawiać, niczego naprawić? Jestem skazana na wieczną tułaczkę i samotność? Byłam aż tak złym człowiekiem?
"Nie bój się, Gabriello." Jakiś męski głos przerwał moje myśli. Biła od niego energia, nie bałam się go. Był melodią dla moich uszu. Uspokoił mnie. Szpitalna sala zaczynała zmieniać się w ciemną przestrzeń. Nie widziałam dookoła nic. Tylko jasne światło oświetlało skrawek miejsca, w którym się znajdowałam. Czułam się jak na scenie w teatrze, kiedy to wszystkie reflektory skierowane są wyłącznie na moją osobę. Próbowałam cokolwiek dostrzec w otaczającej mnie ciemności, jednak z marnym skutkiem. "Jestem głosem w twojej głowie, który da ci wskazówkę do dalszych działań. Umarłaś, ale twoja śmierć nie musi okazać się bezsensowną. Dostałaś szansę, by naprawić czyjś sens istnienia."
Nie rozumiałam, jakie powierzono mi zadanie. Czyj sens miałam naprawić?
- Nic nie rozumiem - ze zrezygnowaniem wypowiedziałam te słowa. W czym miałabym komukolwiek pomagać? I najważniejsze pytanie, czy takie coś da się zrobić po śmierci?
"Pomyśl teraz o osobie, która potrzebowała twojej pomocy za życia. Wypowiedz jej imię. Później, z biegiem czasu, wszystko powinno się wyjaśnić." Ucichłam. Mimo, iż byłam teraz tylko duszą, odczuwałam wszystko tak, jak za życia. Skupiłam się na słowach mężczyzny, wnioskując po barwie głosu, i starałam się odszukać tej osoby. Zamknęłam oczy. Nie minęła chwila, a moim oczom ukazała się dobrze mi znana twarz dziewczyny.
Moja przyjaciółka, Lilianna Harrison-Grabowska, bardziej znana jako Lilianne Harrison, amerykanka pochodzenia polskiego, właśnie pochylała się z płaczem nad kartką papieru. Łzy wymoczyły papier tak, że rozmazały atrament. Domyśliłam się, co właśnie robiła. Pisała wiersz dla niego. Po dokładnym przyjżeniu się rzeczom leżącym na biórku byłam już pewna, że tak właśnie było. Zdradziła to koperta, leżąca wśród stert kartek porozwalanych po blacie. Zaadresowana pod jego nazwiskiem. Wiedziałam jednak, że blondynka nie ma zamiaru jej wysyłać. Nie wysłała żadnego z listów. Koperty wkładała do pudełka. Zawsze to robiła. Pisała mu wiersze, wylewając w nich wszystkie tkwiące w niej emocję i okazywała mu miłość, jaką czuła wobec niego. Pamiętam, jak kiedyś zasugerowałam jej, żeby wysłała mu te wiersze. Zbyła mnie słowami:"On ma tego na pęczki, nawet wszystkiego nie czyta." Jej miłość była miłością platoniczną, nieosiągalną. Ona jest zwykłą dziewczyną, mieszkającą w niedużym, polskim miasteczku, a on członkiem sławnego na cały świat boysbandu.
Martwiłam się o nią. Czasem zastanawiałam się, czy nie popadła przez to wszystko w depresję. Oczywiście ja też miałam, mogę nawet powiedzieć, mam, swojego idola, ale nigdy nie zatraciłam życia dla niego. Nie myślałam o nim, jak o kimś, kto mógłby być moim kochankiem, przyjacielem i ukochanym w jednym. Oczywiście zdarzało się, że miałam fantazję i wizję naszego spotkania i szcześliwego życia razem, ale nie odznaczało się to tak w moim życiu, ponieważ szybko odchodziłam od takich myśli. Nie pozwalały mi normalnie funkcjonować i pokochać kogoś, kto rzeczywiście uczestniczył w nim na co dzień. Zresztą, to i tak nic nie dało. Nikt nie zdążył mnie pokochać, ani ja nie zdążyłam pokochać kogoś tak, jak ona kochała jego. Żyłam zbyt krótko, a zarazem tak długo ze świadomością choroby, że przed nikim nie otworzyłam swojego serca. Za bardzo się bałam.
Wracając do mojej przyjaciółki, była nieszczęśliwa. Nie musiała mi tego mówić, widziałam to w jej oczach. Kilkakrotnie próbowałam jej wytłumaczyć, że nie może tak bardzo zatracać się w tę miłość. Nie słuchała, nie rozumiała moich słów, albo nie chciała zrozumieć. Nie tylko ona zmagała się z taką miłością, miałam tego świadomość. Wiele fanek swoich idoli kocha ich ponad wszystko, przez co czasami gubią się w swoim życiu emocjonalnym. Szukają kogoś podobnego do obiektu ich westchnień, co nie jest zbyt dobrym rozwiązaniem. Ona jednak nie szukała nikogo podobnego. Chciała jego, oddała się miłości do niego cała. I pomyśleć, że żyła ze świadomością, że nigdy go nie spotka. Nigdy nie spotka swojej miłości Harrego Edwarda Stylesa.
- Harry Edward Styles - powtórzyłam jego imię na głos i pokręciłam lekko głową. On był najważniejszą częścią jej życia. To jemu w swoich wierszach mówiła najwięcej. To on był tym, któremu ufała. Chłopak, z którym nigdy się nie spotkała. Którego zna tylko z telewizji i internetu. Którego widzi tylko na szklanym ekranie. A jednak on skradł jej serce. On był tym, przez którego płakała każdej nocy. Tym, który w snach zabierał ją w jej wymarzone miejsca i szeptał czułe słówka. Był powodem, dla którego wstawała co ranek i nabierała sił, by przeżyć kolejny dzień. To zarazem smutne i piękne.
"Powodzenia." Męski głos znów zadźwięczał w mojej głowie, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę, co zrobiłam. Wypowiedziałam jego imię na głos. Nie powiedziałam Lilianna Harrison-Grabowska, jak miałam w zamiarze. Z moich ust padły nieprzemyślane słowa. Nie pomogę mojej Lily. Wybrałam jego. Dlaczego? Dlaczego pozwoliłam na taki błąd? Co się teraz stanie?
____________________________________________________________________
Stworzyłam bloga, publikuję moją wizję na kolejne opowiadanie.. Zainspirowały mnie do tego historie kilku fanek, które znam :)
Co o tym myślicie? Oczywiście to opowiadanie będzie różniło się od Mistake, jak widać :) Jest sens wgłębiania się w tę historię? Zainteresowała was?
Potrzebuję waszej opinii, napiszcie ją w komentarzu, proszę!
Kocham,
@mistakezayyn